"Dom nad błękitnym morzem" to niesamowicie rodzinna i ciepła powieść o wsparciu najbliższych oraz czerpaniu radości z najmniejszych rzeczy.

Nie często trafiam na książki, w których pojawia się dobry i wartościowy humor, który nikomu nie umniejsza. Humor, z którego pośmiać może się każdy niezależnie od płci, wieku czy pochodzenia. Dlatego też zwróciłam na niego uwagę. Mimo, że jest go tam naprawdę wiele to nie zabrakło też miejsca na trochę powagi oraz pięknych przesłań.

Podoba mi się lekki styl, w którym pisze autor. Nie pozostawia on czasu na nudę ani monotonność, a jego swoboda przyczynia się do tego, że książka wciąga już od pierwszych stron.

Bardzo polubiłam bohaterów z wyspy Marsyas. Gnoma Talię z zamiłowaniem do szpadli i łopat. Lucego ubóstwiającego czarny humor i mroczne historie. Sala mającego rękę do zwierząt i poezji. Chaunceya marzącego o zostaniu boyem hotelowym (najprawdopodobniej świetnym biorąc pod uwagę jego staż). Phee lubiącą bardziej drzewa niż większość ludzi. Theodora doceniającego takie drobiazgi jak podarowane przez Linusa guziki. A przede wszystkim Arthura, który byłby w stanie poświęcić się dla dobra dzieci. Nie zapominam również o samym Linusie, który podszedł do nich z wyrozumiałością, troską i sercem.

Ta historia uświadomiła mi, że niekiedy rodzina nie jest połaczona więzami krwi, lecz nie sprawia to, że jest "mniej prawdziwa".

Moim zdaniem jest to idealna pozycja dla każdego. Podejmuje ona naprawdę wiele ważnych tematów, a styl w którym są one przekazywane jest bardzo przystępny. Na pewno będę jeszcze nie raz wracać do tej lektury.

Dom nad błękitnym morzem [261x300]